“Songs of Innocence” U2 – nudna niczym kazania prałata, orzeźwiająca niczym kąpiel w jeziorze

Nie wiem, co napisać. Dostałem prezent, ale nie do końca mi się on spodobał. A że darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby to zamiast marudzić powinienem podziękować grzecznie i darem się cieszyć. Bóg mi świadkiem próbuję. Dzień w dzień, ale jakoś nie mam w sobie aż tak wielkiego miłosierdzia by zamilczeć. 

 

Kilka dni temu w mojej muzycznej bibliotece iTunes ni z gruszki ni z pietruszki pojawił się album Songs of Innocence zespołu U2. Przetarłem oczy ze zdumienia bo ani nie dodawałem takiego albumu do mojej biblioteki ani też nie znałem takiego wydawnictwa. Błyskawicznie sprawdziłem o co chodzi i okazało się, że to prezent od Apple i zespołu czyli kolejny muzyczny eksperyment – wiele lat temu zespół Radiohead udostępnił swój album w sieci za tak zwane “co łaska”. U2 lubię, cenię i mam niemal wszystkie ich płyty. Ucieszyłem się więc z nowego wydawnictwa Irlandczyków tym bardziej, że było ono kompletną niespodzianką. Ale moja radość została co nieco zmącona po pierwszych przesłuchaniach.

 

Ok, nie będę odwoływał się do chlubnej przeszłości Bono i spółki, gdy zachwycali świat rockową świeżością, gdy rozkładali na łopatki energią, zadziornością i pięknymi balladami. Było minęło. Zespół przeszedł ewolucje, miał momenty absolutnie zniewalające i porywające i drobne chwile słabości. Szacun. Nie ulega jednak wątpliwości, że muzycznego świata nie jest już w stanie przewrócić do góry nogami, bo też ten świat wygląda inaczej niż, w latach 80 i 90. Młodzi ludzie mają zupełnie co innego w głowach niż dojrzali i lekko podstarzali panowie z JuTu. Rewolucja się skończyła, Bono nie wygląda już jak lekko wystraszony, pryszczaty, ale nieco bezczelny i zbuntowany młodzian, tylko jak syty mieszczuch. 

 

Nic więc dziwnego, że zespół nagrywa płyty dla innych sytych mieszczuchów tak zwanej klasy średniej lub jak jak kto woli współczesnej burżuazji. I trudno mieć o to do zespołu pretensję bo w końcu ich fani dorośli razem z nimi i dziś wożą się wypasionymi samochodami, wyposażonymi w super muzyczne zestawy, posługują się iPhone’ami, iPadami, pracują w korporacjach, uprawiają jogging, zdrowo się odżywiają i noszą Ray Bany. Jakby tego było mało Irlandia, ojczyzna muzyków, także przeszła niesamowitą metamorfozę, RPA dawno nie jest już państwem apartheidu, a komunizm upadł. Nic więc dziwnego, że muzycy otwarcie przyznawali się do małego kryzysu. Milczeli przez ponad 5 lat, gdyż nie bardzo wiedzieli czy ich nowa muzyka jest dziś komukolwiek potrzebna. Przypuszczam, że w ich słowach jest odrobina kokieterii, ale nie wykluczone, że także sporo prawdy.

 

Być może dlatego grupa postanowiła na swojej nowej płycie połączyć współczesność z przeszłością. Z jednej strony do współpracy zaprosiła znakomitego i “modnego” amerykańskiego muzyka i DJa i producenta Briana Burtona znanego lepiej jako Danger Mouse, który płytę oczywiście wyprodukował, Chrisa Martina z Coldplay i Lykke Li. Z drugiej strony na płycie mamy mnóstwo odniesień do przeszłości. Wydawnictwo otwiera utwór The Miracle (of Joey Ramone) poświęcony legendarnemu liderowi zespołu Ramones. Później Bono w tekstach wspomina także Joe Strummera lidera The Clash, własną matkę (Iris) powraca także do dawnej “krwawej” Irlandii i na swoją rodzinną ulicę w Dublinie. Sporo tych sentymentów. Muzycznie także zespół próbuje odświeżyć to, co było w nim najlepsze. Ale z tym, niestety bywa różnie. Członkowie zespołu koniecznie chcą mieć hit (a nawet kilka), który grać będą wszystkie stacje radiowe na świecie. Tym wysiłkom poświęcają mniej więcej pierwszą część płyty. I to niestety czuć, a w zasadzie słychać. Niestety.

 

Wspomniany już otwierający płytę The Miracle (of Joey Ramone) to potencjalny przebój. Ostry riff, ładna melodia i “ooooo” wyśpiewywane przez wszystkich członków zespołu. Idealna pieśń na stadiony. A mimo to brakuje jej lekkości, świeżości i swobody. Riff wydaje się ciężki, nienaturalny, mało finezyjny i stworzony na siłę. Melodii brakuje zwiewności, a “ooooo” brzmi irytująco infantylnie. O słabości/sile utworu można było przekonać się przy okazji prezentacji iPhone’a 6 firmy Apple, podczas której muzycy wykonali utwór na żywo. Było skocznie, niby żwawo, ale z pewnością nie energetycznie. Bono śpiewający o zbuntowanym idolu młodości niczym podczas festiwalu w Sopocie wypadł nieco komicznie. Zespołowi brakuje prostoty, autentyczności i siły i to czuć przynajmniej w pierwszej części płyty. Wystarczy posłuchać potencjalnego kolejnego singla Iris (Hold Me Close), w którym słychać pomrukiwania Chrisa Martina. Niestety utwór ten momentami przypomina wyciągniętą z szuflady wokalisty Coldplay nieco zakurzoną kompozycję. Mimo, że w drugiej części kawałek nabiera rumieńców to jednak ma się wrażenie, że muzycy po prostu chcieli stworzyć kolejny przebój. Taki idealny do posłuchania samochodzie, w biurze czy w kolejce u fryzjera. Z kolei Every Breaking Wave brzmi niczym rozwodniona karykatura lub podróbka U2. California (There Is No End to Love)?  Mam problem z tym utworem. Nie mogę zapamiętać żadnej nuty, tak jest przezroczysty, bezbarwny, choć chyba przebojowo wzorcowy.


Brrr. Pierwsza część płyty przecieka przez człowieka niczym promienie rentgena. Nie widać ich, nie słychać, a jednak w nadmiarze wyrządzają wielką szkodę. Jest nudna niczym kazania księdza prałata, porywająca jak posiedzenia Rady Miejskiej w Olecku, przewidywalna jak głosowania radnych z Małej Ojczyzny Olecko nad projektami burmistrza, męcząca jak podróżowanie “odśnieżonymi” drogami powiatu oleckiego zimą i wreszcie finezyjna jak polityka komunikacyjna władz naszego miasta. Niestety czuję się, że ta cześć płyty została “odfajkowana” niczym Strategia Rozwoju naszego miasta – z konieczności. Zespół musiał “wyprodukować” odpowiednią porcją potencjalnych hitów. I to zrobił. Dlatego moja radość z prezentu nie może być pełna. Na szczęście nowe wydawnictwo U2 jest płytą nierówną niczym asfalt na drodze Ełk – Olecko.


O ile bowiem po pierwszej części boli nas głowa, o tyle część druga przynosi sporą dawkę dobrej muzyki. Jest niczym orzeźwiająca kąpiel po upalnym dniu w jeziorze. Szkoda, że płyta nie zaczyna się od Raised by Volves, bo od tego momentu człowiek aż nadstawia ucha i zastanawia się czy utworów na płytę Songs of Innocence nie komponował jakiś Dr Jekyll. Im bliżej końca płyty tym naprawdę piękniej. Sleep Like a Baby Tonight brzmi intrygująco, być może dlatego, że jest inne od “oooooowych” przebojów z pierwszej części. Sporo w nim elektronicznych klimatów, do tego subtelny, zwiewny nastrój, który podkreśla, delikatna i oszczędna gra sekcji. Można przy tym utworze odpłynąć niczym na łące wypełnionej zapachem macierzanki. W Cedarwood Road wreszcie słychać zadziorność i szczere riffy. Utwór ma moc. Jest też energia. Nóżka tupie z radością. Całość wieńczy prawdziwa perełka, utwór The Troubles, któremu niepowtarzalnego uroku dodaje wspomniana nieco “zamglona” Lykke Li, sekcja smyczkowa i bardzo oszczędna, choć liryczna gitara The Edge. Wiem, że nie będę oryginalny, ale to zdecydowanie najpiękniejszy muzyczny fragment “Songs of Innocence”. I gdy The Troubles ostatecznie wybrzmiewa to czuję żal jak w ostatnich ciepłych dniach sierpnia. Mam ochotę na jeszcze. Ale żeby dojść do tego momentu trzeba niestety zacząć od przyciężkawych riffów otwierającego The Miracle. Może się jednak przyzwyczaję. 


Ps. Okazuje się, że nie wszystkim przypadł do gustu prezent od Apple i U2. Podobno niektórzy użytkownicy iTunes ze złością pytali  “O co chodzi i co to do k…. jest U2”. Cóż, może jednak Bono opowiadający o tym, że muzycy nie wiedzieli czy ich muzyka jest jeszcze potrzebna miał rację. Okazuje się, że są na świecie fani muzyki, którzy o U2 nigdy nie słyszeli. I chyba jest ich coraz więcej. Ciekawe czy ta płyta powiększy grono fanów. Pożyjemy zobaczymy, ale słuchać muzyki, do tego być użytkownikiem iTunes i nie znać U2… Jeszcze kilka lat temu zespół “reklamował” przecież nową linię iPodów. Dziwny jednak jest ten świat. 


U2, Songs of Innocence, 9 września 2014 (iTunes), 13 październik 2014 (w sprzedaży)

 

Komentarze
Więcej w muzyka, Olecko, Songs of Innocence
Casting do oleckiej grupy tanecznej City Dance

Masz 13-15 lat? Kochasz taniec? Przyjdź na Casting do zespołu City Dance, który odbędzie się 22 września o godz. 17:45...

Zamknij